sobota, 23 czerwca 2012





Nie wiem sama, ile już razy próbowałam pozbierać myśli.

Plany się zmieniły. Szkoda, że dopiero wczoraj ostatecznie się wyklarowało. Szlaban na Budapeszt w tym roku. Zakopanego odczuwam niedosyt, ale jakoś to przeżyję.

Przetrwałam zjazd. Mój rocznik przybył licznie (sztuk: 1, słownie: jedna - ja), ale wcale się nie dziwię. Frekwencja nie dopisała, ale chyba fejs i NK zbierają żniwo. Zapewne mnie też by tam nie było, gdyby nie fakt, że uczestnictwo w tej uroczystości zostało wpisane w zakres moich obowiązków służbowych. Znów moja ulubiona pani „organizowała” imprezę. Ten cudzysłów nie jest przypadkiem. Nie znoszę ludzi, którzy swoje obowiązki przerzucają na innych. Następnym razem, kiedy przyjdzie nas dręczyć w sprawie pomocy przy kolejnym przedsięwzięciu, będę przygotowana: będę trzymać w szafce wodę święconą ;)

Z przykrością muszę stwierdzić, że zaczynam odczuwać wypalenie. Wczoraj po raz pierwszy poczułam się jakbym pracowała w jakimś liceum rodem z Beverly Hills 902100. Nie dlatego, że na bogato… Mam wrażenie, że system pucharowy zaczyna obowiązywać nie tylko na boisku… A potem płacz i zgrzytanie zębów, wyzwiska i deklaracje samobójstwa, zaślepieni rodzice i złośliwe laski. Przez takich ludzi tracę zapał do pracy.
Został tydzień…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz