sobota, 26 maja 2012

***


Przyznaję bez bicia, że wulgaryzmów nie lubię, ale czasem po prostu brak mi sił, żeby jakoś mniej prymitywnie skomentować rzeczywistość. Przyznaję też, że w ciągu ostatnich 9 dni był to czasem jedyny środek ekspresji, który mógł wyrazić moją dezaprobatę dla przejawów głupoty i przyzwolenia na bycie kretynem. Oczywiście, już mam ochotę poprawić poprzednie zdanie, ponieważ dawniej kretynizm był po prostu określeniem stopnia upośledzenia umysłowego, natomiast wspomniane przypadki do tej grupy nijak nie pasują. Talenty zakopane, bo ktoś, kto byłby świetną krawcową z jakiegoś powodu zostaje zmuszony do ślęczenia w liceum. Potem siedzę zamknięta w murach ponurej szkoły i co chwila robię face palm, bo nie będę przecież kląć na czym świat stoi przy swojej polonistce z liceum.
Jeszcze tylko jutro i na kilka miesięcy zapominam o słowach na "m". Różnych słowach na "m". Tylko muzyka na pewno zostanie w moim słowniku i basta!

Cytatów nie podaję, bo mi się zwyczajnie nie chce rozpowszechniać takich głupot. A tak szczerze mówiąc, to nie mam siły znów tego dziś czytać.

Historia z PKP w tle.
Mój tata jechał do Gdańska. W pociągu wyjął książkę i zaczął czytać. Schował okładkę i wcisnął się w kąt przedziału, żeby współpasażerowi nie biła po oczach cyrylica czy jakaś głagolica, bo kniżka była po rosyjsku. Po kilku minutach na linii wzroku pana Stanisława (mojego ojca, nie Wokulskiego) pojawiła się kartka z zadanym po rosyjsku pytaniem, które można przetłumaczyć: "Czyta Pan po rosyjsku?". Odpowiedź pisemna: "Tak". Kolejne pytanie: "A skąd Pan zna rosyjski?" I tak się zaczyna znajomość z głuchoniemym Białorusinem. Mój papa udawał się właśnie celem wyrobienia wizy na Białoruś do konsulatu w Gdańsku, a tu taka niespodzianka. W każdym razie w Elblągu trzeba się było pożegnać. Kiedy już dwaj panowie uściskali sobie ręce w pożegnalnym geście, ojciec mój podszedł do okna, by powietrza świeżego zaczerpnąć. Nagle spostrzegł był powracającego ziomka, który szybko wcisnął Stanisławowi Stanisławowiczowi (wszak imię mój tata po swoim ma tacie) ostatnią karteczkę. Z numerem telefonu.
Oczywiście karteczka zawieruszyła się wśród innych, które ostatecznie wylądowały w śmietniku na przystanku, ale jakby się tak zastanowić... Raczej ciężko byłoby zmusić głuchoniemego do telefonicznych pogawędek.

Poniosło mnie. A myślałam, że nie chce mi się pisać...

P.S. Początek był o wulgaryzmach, więc wstawiam zdjęcia z miejsca, w którym moi koledzy chyba zaczęli sobie przypominać o różnych męskich kompleksach.

czwartek, 24 maja 2012

Skończyło się...



Rozpadło mi się małżeństwo. Stare Dobre Małżeństwo. Chyba w całym tym zamieszaniu przeszłam przez to dość łagodnie, chociaż mam poczucie, że naprawdę coś się kończy. Nie mam na myśli zespołu. Niezapominajki jakoś tu pasują, bo ja pamiętam, chociaż nie mam siły walczyć o coś, co być może nie jest tego warte. Podobno o przyjaźń, która się kończy, nie ma sensu zabiegać. A czasem wystarczy słowo...

Zaczynam pisać jakieś mądrości, które kojarzą mi się z obciachem pierwszej wody, ale skrycie (od tego momentu już nie) liczyłam na to, że w końcu ktoś coś zrozumie...

środa, 23 maja 2012

Maj


Moje wolne popołudnie...
Wczoraj zakończyłam sezon matur ustnych. Mam problem z odróżnianiem dni. W niedzielę skończę sprawdzać pisemne i wtedy tydzień znów będzie miał 7 dni ;)

Jutro moje papiery pojadą do Gdańska. Mam nadzieję, że wpuszczą mnie na tę Białoruś. Jakoś ostatnio nie miałam szczęścia do biurokracji. Wychodzi na to, że moje wakacje nabierają konkretnego kształtu. Szkoda, że nie wypali coś ważnego, ale czasem nie ma sensu się starać. "Bo w tym cały jest ambaras..."

A teraz aneks, czyli to, co mnie rozwaliło w pracach maturzystów:

"Myślała [Izabela Łęcka], że świat jest magicznym miejscem (ogrodem), w którym jest wiele fantazji, a może i nawet animacja. A ona sama, że jest królową, która obrosła w złote piórka."

"Nie przeszkadza mu obecność nieobecnej żony."

"Przychodzili dla Izabeli słowa Pisma Świętego"

"Od tego całego zamieszania wynikającego z przeprowadzonych lekcji miała nietypowe odruchy ciała."

"Bohaterka była bardzo punktualna, bardzo ceniła sobie systematyczność i zjawianie się w wyznaczonych terminach. Nawet w niedzielne popołudnie nie mogła odpocząć, gdyż nogi jej rwały się do góry."

"Służba posuwała Izabelę na krześle."

Dziękuję za uwagę :)

czwartek, 10 maja 2012

Wiedeń


Wiedeń jest fajny. Z tym pięknym modrym Dunajem to przesada, ale poza tym dla każdego znajdzie się tam coś ciekawego. Ja nie wiedziałam kiedy przestać robić zdjęcia. Nie będę już opisywać całej historii tego, jak się prawie spóźniłam. Doszłam jednak do wniosku, że kiedy wychodzimy gdzieś z Dorotą, to musimy mieć "asekurację". Zawsze chcemy sobie skrócić drogę albo za długo ślęczymy nad kawą i potem biegamy próbując znaleźć np. pomnik Gutenberga. [W Poznaniu szukałyśmy tak Muzeum Narodowego. Później okazało się, że znalezione przez nas, nie jest tym, które zwiedzali nasi znajomi.]

Historia, plątanina języków [chociaż to i tak nic przy Budapeszcie, prawda?], pachnące kwiaty, wino, samoloty, remonty, muzea, Klimt [byłam tak blisko i d.pa], konie, kawa, zimna woda do picia w parku [z samiusieńkich Alp, podobno], pomniki, katedry, tulipany... Z tym mi się kojarzy ten wyjazd. Cudnie było :)

I kolorowo :))

wtorek, 8 maja 2012

Bratysława



Gdybym miała mieszkać w stolicy, to zastanowiłabym się nad Bratysławą. Jak na stolicę - bardzo spokojne miasto. Zabytków może nie ma aż tak wiele, ale ja ze wsi jestem, więc lubię spokój, a na oglądanie zabytków mogłabym się wybrać do Wiednia.
Generalnie po jaskiniach mieliśmy już w nogach, a ktoś wpadł na pomysł, żeby po 20 godzinach jazdy i "drinowaniu" (Driny - jaskinie, po których łaziliśmy) wdrapać się jeszcze na zamek. Znowu schody...




Z góry był ładny widok, ale nie wszyscy go mogli podziwiać. Niektórzy woleli odpoczywać, bo przecież przed maratonem trzeba się oszczędzać ;) Może to i lepiej, bo później mieli siły biegać po mieście w poszukiwaniu jakiegoś otwartego sklepu. Wieczorem umierałam z pragnienia, a oni uratowali mi życie. Gdyby nie Tesco, wesoły Romek i jego zmysł zakupowy byłoby ze mną kiepsko. Nie doceniałam moich kolegów z pracy.

W ogóle mam szczęście, że pracuję z fajnymi ludźmi :)

poniedziałek, 7 maja 2012

Speleologia




O jaskiniach wiem mało, ale dziś moja wiedza jest i tak większa niż 2 tygodnie temu.
Kiedy się dowiedziałam, że będziemy spacerować po jaskiniach, stwierdziłam, że może być przyjemnie. No i było. W samych jaskiniach. Słońce smaliło, termometr wskazywał ze 40 stopni, a wewnątrz przyjemny chłód i czasem jakiś nietoperz. Po przeżyciach z dnia poprzedzającego była to miła odmiana.
Za to samo dojście do jaskini było mało komfortowe. Najpierw udzielono mi cennej wskazówki, żeby wszystkie niepotrzebne sprzęty zostawić na dole. Nie posłuchałam, bo lubię chodzić. Wiedziałam, że będzie pod górkę. Żeby mieć podejście szybciej z głowy, wyprzedziłam wszystkich. Jedna górka, kolejna... Za nią następna. Kiedy juz te łagodne wzniesienia się skończyły, zobaczyłam schody. I wtedy przyszedł kryzys. Nie dziwię się, że kilka osób zostało w tym miejscu.
Już dawno tak bardzo jak wtedy nie chciało mi się piwa...

niedziela, 6 maja 2012

Prawie


Prawie nie pojechałam.
Kto nie wie, jak długo kobieta musi się przygotowywać do wyjścia, ten nie zrozumie początku tego posta. 6 minut od pobudki do wyjścia z domu!

Żeby dojechać do Zakopanego o jakiejś ludzkiej porze, nasz "zakładowy" autobus musiał wyruszyć o 4.00 rano. I może by wyruszył, gdyby nie to, że o 2.00 wyłączyłam budzik i poszłam dalej spać. O 4.02 zadzwonił mój telefon. Po raz pierwszy dźwięk dzwonka tak mnie zestresował. Sięgałam po ten telefon i już wiedziałam, że oni tam na mnie czekają. Na szczęście pierwszy raz w życiu spakowałam wieczorem absolutnie wszystko, czego mi było potrzeba. Brat zniósł mi szybko bagaże do samochodu, a ja mokra (zdążyłam się umyć w 5 minut i w minutę ubrać) zostałam dostarczona do autobusu. Towarzyszyła mi świadomość, że teraz wszyscy wiedzą, jak wyglądam, kiedy wstaję rano ;) (myśleli, że jestem niewyspana, a ja po prostu nie miałam makijażu). Te oklaski na powitanie tylko jeszcze bardziej mnie rozbiły. Potem 2 kolejne usterki w autobusie można było zrzucić na mnie, a ja pokornie przyznawałam, że to moja wina. Wtedy można mi było wmówić sprawstwo wielu rożnych nieszczęść, które ostatnio trapiły ludzkość. Może nawet przyznałabym się do wywołania jakiegoś małego tsunami.

To, co działo sie później w trakcie podróży do Zakopca pozostawię w swoim sercu ;)

W każdym razie dotarliśmy na miejsce z kilkugodzinnym opóźnieniem.


c.d.n.